Podróż Tam, gdzie dojrzewają banany
W maju riwiera turecka ma kolor judaszowców południkowych i nabrzmiałych od słońca lewkonii. Puchowce wspaniałe (Ceiba speciosa), jeszcze przedwiosennie rozespane, zamiast kwiatów pokazują kolce. W parkach nie uświadczysz wiewiórek, za to po trawnikach uganiają się żółwie, kiedy trzeba szybkie jak torpedy. Sól od morza srebrzy kryształkami ostre liście palm, a sprzedawcy ostryg pachną cytrynami.
Kalieci- historyczne centrum rozrosłe na klifach - ewokuje wspomnienia z Klechd sezamowych Leśmiana, i aż dziw bierze, że mimo wąskich uliczek wypełnionych dywanami, żaden sułtan na nich nie wzbija się w przestworza. Uliczki wypełnia aromat najprzeróżniejch odmian prażonych orzechów, a biel ścian skrzyżowana z błękitem orientalnych kafli wygląda jak lustrzane odbicie chmur.
Wedle oficjalnych, przewodnikowych narracji, największą atrakcją winna być brama Hadriana, ewokująca ducha czasów rzymskich, jednak uważam, że dużo większe wrażenie wywołują małe podwórka z tajemniczymi ogrodami i cichutkim szmerem fontann w tle.
Do tego lampy i lampeczki, stworzone z małych, mozaikowych odłamków szkła, które potrafią łapać i odbijać swiatło, rozbłyskując "zajączkami" i wpuszczając złociste refleksy w najmniej oczekiwane zakamarki.
A na deser plaża, z górami schodzącym niemalże do gardła morskich fal.
Raczej kamienista, ale połowa skucesu to kwestia odpowiednio uzytej wyobraźni, więc zamiast narzekać na kanciaste ostrości otoczaków, można potraktować tarzanie się w kamieniach jak peeling polerujący do miękkości wszystkie zakamarki ciała.
Side w językach hetyckich oznacza owoc grantu, choć miejscowość słynie nie z sadów granatowych, a wielkiego stanowiska archeologicznego ustyuowanego na malowniczym cyplu, w połowie drogi między Antalyą a Alanyą; znane także z niechlubnych historii związanych z piractwem i handlem niewolnikami.
Założone w VI w. przed Chrystusem, pierwotnie pod panowaniem Licji, następnie Persów, Greków i Rzymian, wykończone najazdami Arabów (VI w.) oraz trzęsieniami ziemi, nadal stanowi jeden z najciekawszych zabytków archeologicznych w Azji Mniejszej.
Nieopodal amfiteatru znajduje się znakomita plaża, a na okolicznych łąkach można spotkać pasące się wielbłądy, a nawet wypalić w ich zacnej kopani nargile.
Współczesne Demre, usytuowane nieopodal Kemer- pomidorowego zagłębia kraju- składa się z trzech części: starożytnej Miry, osady, w której w III/IV wieku żył biskup Mikołaj, późniejszy święty; Demre starożytnego, znanego za sprawą grobowców licyjskich; oraz współczesnej części, pełnej domów okolonych ogródkami z drzewkami muşmula, czyli pomarańczowymi nieszpułkami.
Pradawna Mira, nie ostała się w takim kształcie,w jakim funkcjonowała za czasów św. Mikołaja, obecna świątynia pochodzi z XI w. i jest dużym centrum pielgrzymkowym, zwłaszcza wśród turystów z Rosji. Także jest to drugi, najpopularniejszy po tureckim, język w tym regionie. Wprawdzie ciało Mikołaja zostało w XI wieku wykradzione przez Włochów i złożone w apulijskiej katedrze w Bari, nie przeszkadza to jednak wiernym pielgrzymować tu i tam. Podobno prośba złożona przy grobie świętego winna ziścić się do 6 grudnia.
Na pozostałości starożytnej miejscowości składają się nie tylko wykute w skałach grobce z wejściami naśladującymi architekturę świątynną, a także amfiteatr i pozostałości muru obronnego. Do kompleksu archeologicznego prowadzi alejka handlowa, gdzie typowo tureckie suweniry sąsiadują z kramami przygotowującymi świeży sok z granatów i pomarańczy. Jeśli tych smaków nam nie dość, należy udać się do sklepu w poszukiwaniu wina morwowego. Kto jak kto, ale Turcy doskonale wiedzą, jak wycisnąć z morwy jak najlepsze soki.